Władczyni mroku- K.C. Hiddenstorm
"Władczyni mroku" to książka, o której dowiedziałam się z Instagrama- kilka osób wrzuciło informację, że 15.05. ukaże się jej wznowienie. Wiele moli książkowych ją zachwalało i stwierdziłam, że już sam opis brzmi interesująco:
Megan Rivers jest tak przeciętna, jak tylko może być trzydziestoletnia kobieta mieszkająca w San Francisco. Jedyną niezwykłą rzeczą, którą ją wyróżnia, jest tatuaż zdobiący jej plecy.
Jej zwyczajne i nudne życie zmienia się w dniu, w którym oblewa swojego szefa kawą. W niewyjaśnionych, ale niewątpliwe paranormalnych okolicznościach napój zamienia się we wrzątek. Oczywiście natychmiast zostaje zwolniona.
Kolejne dni obfitują w coraz więcej trudnych do wyjaśnienia wydarzeń. Ludzie z otoczenia Megan zaczynają umierać, a w niej budzą się niepokojące zdolności. Również na świecie dzieją się coraz dziwniejsze rzeczy...
Kiedy w życiu kobiety pojawia się tajemniczy i nieziemsko przystojny Nicholas Marlowe, Megan nie może oprzeć się wrażeniu, że zna go doskonale. Jakby spędziła z nim wieczność...

Już pierwsza strona mnie zaskoczyła, nie była to sytuacja, jakiej się spodziewałam, ale to przykuło moją uwagę i wzbudziło moją ciekawość, więc otwarcie książka ma dobre i mocne. Od razu zauważyłam dostosowanie języka do postaci, więc to był już drugi element, który mnie bardzo ujął. W miarę lektury poznajemy bohaterów, a szczególnie Megan. Chociaż warto zauważyć, że nie śledzimy w tej książce tylko jej historii, ale też co było "przed". Te wątki mieszają się ze sobą, aż w pewnym momencie wszystkie elementy układanki zaczynają do siebie pasować. Nie mogłam jednak wyrzucić z głowy skojarzenia z serialem "Lucyfer". Wiem, że powinnam to zupełnie od siebie oddzielić, bo to dwie różne historie, chociaż obie nawiązują do wiary chrześcijańskiej. Miałam jednak nieodparte wrażenie, że w niektórych momentach K.C. Hiddenstrom "zainspirowała się" motywami z serialu, ale nie było to na tyle rażące, żebym posądziła autorkę o plagiat.
Ciekawym elementem było "odwrócenie ról". Ci, których uznajemy za dobrych, tak naprawdę są źli, a ci źli, wcale tymi złymi nie są. To urozmaiciło całą historię i sprawiło, że sympatyzowałam z tymi, z którymi tak naprawdę nie powinnam. Oprócz tego, książka ma kilka naprawdę mocnych scen, dlatego raczej odradziłabym jej czytanie osobom poniżej 15, a nawet 16 roku życia lub też tym o dużej wrażliwości. Momentami jest naprawdę brutalnie. Dla mnie jednak stanowi to kolejny atut "Władczyni mroku", bo dzięki temu nie jest do przesady słodka, o co mogło być bardzo łatwo. Są też takie sceny, które nie są brutalne, ale też mocne i dobrze napisane, czyli w taki sposób, że czytelnik nie wierzy temu, co czyta. Pod tym względem muszę pochwalić autorkę. Muszę jeszcze wspomnieć o kilku nieoczywistych rozwiązaniach. Archaniołów wyobrażamy sobie zawsze jako trzech mężczyzn ze skrzydłami. Autorka jednak na przekór wszelkim stereotypom i wyobrażeniom uczyniła z jednego z nich kobietę. W pewien sposób mnie to ujęło i myślę, że jest warte uwagi.
Ale... żeby nie było za dobrze, to muszę wspomnieć o kilku minusach książki. Przede wszystkim jest przewidywalna. Niektóre momenty, rozwiązania były niespodziewane, to fakt. Ale główna oś tej historii jest oczywista i już po stu stronach, a nawet wcześniej można domyślić się, co i jak. Jako czytelnik lubię być zaskakiwana, więc dla mnie stanowi to dość sporą wadę. Kolejną stanowi Megan. Jest ona tym typem bohaterki, której nie da się polubić. Jest w niej coś takiego, co mnie w pewien sposób odpychało, chociaż nawet nie wiem, jak to zdefiniować.
Trzeba też dodać, że duża część "Władczyni mroku" jest przegadana. Tak jak pisałam, są mocne momenty, ale tylko co jakiś czas. Pomiędzy dzieje się tak na dobrą sprawę niewiele i pełno jest scen, które nic nie wnoszą do naszej wiedzy o bohaterach, czy o świecie. A szkoda, bo właśnie ekspozycja jest w tej powieści... żadna. Gdybym nie przeczytała w opisie, że akcja dzieje się w San Francisco, to dalej nie wiedziałabym, z jakim miastem mam do czynienia i gdzie toczy się cała akcja. Poza tym poruszone zostały wątki biblijne, a co za tym idzie miejsca takie jak Niebo i Piekło. Autorka mogła się tutaj naprawdę popisać swoim wyobrażeniem tych lokalizacji. Ale zamiast tego dostaliśmy opisy rozmów z kotem. Naprawdę szkoda.
Podsumowując, mam naprawdę mieszane uczucia względem "Władczyni mroku". Nie jest to książka ani wybitna, ani szczególnie zła. Ot, taka pośrodku. Pewnie niedługo o niej zapomnę.
Moja ocena: 5/10
Dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu za możliwość zrecenzowania "Władczyni mroku" przedpremierowo.
Komentarze
Prześlij komentarz