Te wiedźmy nie płoną - Isabel Sterling [RECENZJA]

Cześć! Dzisiaj nadszedł czas, żebym wyraziła swoją opinię o jednej z najgorętszych premier tego roku, czyli "Te wiedźmy nie płoną". O tej książce słyszałam już wcześniej na booktubie i bookstagramie. Była tak zachwalana, że miałam ochotę przeczytać ją po angielsku. Potem jednak ukazała się informacja, że ukaże się w Polsce nakładem wydawnictwa We Need Ya (któremu przy okazji dziękuję za możliwość zrecenzowania).

W trakcie lektury śledzimy losy nastoletniej Hannah, która mieszka w Salem i jest czarownicą. Dziewczyna potrafi kontrolować żywioły, jednak jej magia mimo wszystko musi pozostać tajemnicą - jeśli się do tego nie zastosuje może ją stracić. W tym wypadku Hannah spędza większość czasu, unikając swojej eks, Veroniki, i pracując w sklepie z akcesoriami do odprawiania rytuałów. Niestety, spokój miasteczka burzą pojawiające się coraz częściej dowody na istnienie w Salem mrocznej magii. Główna bohaterka jest pewna, że to dzieło śmiertelnie groźnej Krwawej Czarownicy. 

Nie wiem, czy Wy wiecie, ale uwielbiam wszelkie powieści związane z czarownicami, wiedźmami i magią, nieważne, czy to młodzieżówki, czy poważniejsza literatura. Ten motyw zawsze biorę w ciemno, tylko nie zawsze moje odczucia po skończeniu danej książki są pozytywne. Cóż, jeśli chodzi o "Te wiedźmy nie płoną", mam mieszane uczucia. 
Zacznijmy od tego, co mi się podobało. Osadzenie akcji w Salem to bardzo miłe mrugnięcie okiem w stronę fanów historii o czarownicach i tych, którzy interesują się procesami kobiet z XVII wieku. Co więcej, autorka niejednokrotnie do tego nawiązuje i nie kryje się z tym, że to rozwiązanie może wydawać się dosyć sztampowe, ale właśnie dzięki temu, że Sterling tego nie ukrywa, widać, że była to  jej świadoma decyzja, a przy tym sprawia, że patrzy się na to z przymrużeniem oka. 
Na uwagę zasługuje również wymyślona przez autorkę legenda, dotycząca powstania czarownic. Najkrócej mówiąc - ma to sens. Zazwyczaj wiedźmy w literaturze są, bo... są. I tyle. Najczęściej są to kobiety, które posiadają duża więdzę na temat roślin, ziół i medycyny okraszonych szczyptą magicznych umiejętności. Szczerze mówiąc (czy raczej, pisząc), pierwszy raz spotykam się z tym, że ktoś tłumaczy albo po prostu "dorabia" jakąś genezę powstania tych postaci. I mnie właśnie ujęło to, że Isabel Sterling w jakiś sposób się pochyliła nad motywem wiedźmy i dodała do niego coś od siebie. Bardzo trafne rozwiązanie!
Jeśli chodzi o bohaterów, to fajnie, że autorka walczy ze stereotypami i łamie w pewnych aspektach schematy, jakie pojawiają się w młodzieżówkach. Zamiast stworzyć klasyczny romans, Sterling poszła o krok dalej i stworzyła parę homoseksualną. Ale nie na drugim czy trzecim planie, jak to często bywa, a na pierwszym. Przy czym homoseksualizm nie jest jedyną cechą bohaterek. Bo wiecie, często jest tak, że jedyną cechą geja, jest to że jest gejem. Nikt nie rozbudowuje jego postaci, nie nadaje mu żadnych cech osobowości. Tutaj jest wręcz odwrotnie. Hannah i Veronica (a później jeszcze ktoś, ale nic nie będę zdradzać) to postaci z krwi i kości. Różne od siebie, a jednocześnie całkiem podobne - obie zadziorne i zdeterminowane, które zachowują się, jak na nastolatki przystało. I to też jest bardzo duży plus, bo zdarza się, że szesnastolatki zachowują się w książkach nad wyraz dojrzale. A przecież wiemy, że to tak naprawdę jeszcze dzieciaki. Dlatego zawsze sobie cenię, gdy autor kreuje bohaterów w taki sposób, że są oni dla mnie wiarygodni. 
Czas jednak przejść do tego, co nieszczególnie mi się podobało. Przyznam, że fabuła jest interesująca, a autorka potrafi zaangażować czytelnika. Jednak z drugiej strony ta główna oś powieści gdzieś się po drodze gubi. W pewnym momencie byłam nawet zdezorientowana i znużona nastoletnimi dramami bohaterek. Tak wiem, że dopiero chwaliłam autorkę za to, że Hannah i Veronica zachowują się adekwatnie do swojego wieku. Ale gdyby na to popatrzeć z dystansem, to ich kłótnie zajmują więcej miejsca niż główny problem, na którym tak naprawdę powinniśmy się skupić.  I tutaj właśnie jest ten największy zgrzyt - za dużo dramy, za mało magii. Zresztą sama fabuła okazała się być nieskomplikowana i przewidywalna. Wielkie WOW, na które czekałam nie nadeszło, a tożsamość sprawcy zamieszania w Salem odgadłam zbyt szybko. Po prostu brak mi tego pazura i mroku. Jeśli czytam o wiedźmach, nawet nastoletnich, to mam ochotę na coś "z jajem". Ciągle mam z tyłu głowy netfliksową "Sabrinę" - to też nastoletnia czarownica, ale ile w tym serialu mocnych, okultystycznych scen! Może tym się zasugerowałam i dlatego wiele wymagałam. 
Jednak mimo tych moich kilku "ale" uważam, że to było i tak interesujące doświadczenie. Myślę jednak, że ta niezbyt skomplikowana powieść jest skierowana do nieco młodszego czytelnika; przy czym uczy tolerancji i tego, że nie należy ufać stereotypom. I za to jej chwała!
Moja ocena: 6/10

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty