Rozczarowanie? Red, white & royal blue – Casey McQuiston [recenzja]

Na cześć Red, White & Royal Blue pisano peany pochwalne, jeszcze zanim ta książka w ogóle ukazała się w Polsce. Nikogo więc nie powinno dziwić, że postanowiłam sama sprawdzić o co tyle szumu. Tym bardziej, że już sam opis powieści brzmiał zachęcająco. 

Red, White & Royal Blue to historia brytyjskiego księcia Henry’ego oraz Alexa – syna prezydentki USA. Podczas wesela na dworze królewskim wybucha między nimi kłótnia, w wyniku której lądują w torcie weselnym i co zapoczątkowuje kryzys dyplomatyczny między państwami. Żeby go zażegnać, PR-owcy wymyślają ustawkę: Henry i Alex mają spędzić razem jeden dzień, pokazując się mediom jako najlepsi przyjaciele. Nikt się nie spodziewa, że fałszywa, instagramowa przyjaźń przerodzi się w uczucie, które młodzi mężczyźni będą zmuszeni ukrywać przed całym światem.


Ten opis ociera się o kicz, ale dzięki temu książka wydała mi się odpowiednim przerywnikiem między bardziej wymagającymi lekturami. Nie znaczy to jednak, że nie miałam wobec powieści Casey McQuiston żadnych oczekiwań. I na początku byłam wręcz zadowolona. Narracja jest prowadzona z perspektywy Alexa. Dzięki temu czytelnik ma lepszą okazję go poznać i zrozumieć jego zachowania i reakcje. Szkoda jednak, że przy tym gubi się gdzieś postać Henry’ego. Oczywiście, jest on drugim głównym bohaterem, ale wiemy o nim jednak tylko tyle, co on sam zdradza Alexowi. Ma to również swoje zalety, ponieważ poznajemy księcia, tak jak to robi sam Alex. Ale z drugiej strony pozostaje pewien niedosyt i czasem trudno zrozumieć tę postać.

Casey McQuiston skupiła się w Red, White & Royal Blue na relacji między tymi dwoma młodymi mężczyznami. Tło dla ich związku stanowi kampania prezydencka w USA i ogólnie pojęta polityka. Główni bohaterowie to młodzi ludzie. Ich postawa jest czasem bardzo naiwna i niedojrzała. Ale taki już urok młodzieżówek, prawda?

Miałam jednak skupić się na pozytywach. Kiedy zaczęłam czytać Red, White & Royal Blue miałam wrażenie, że to będzie przeurocza i przezabawna powieść, idealna na letnie popołudnie. Cieszę się, że istnieją książki, które opisują relacje osób nieheteronormatywnych. Czytanie przekomarzanek Henry’ego i Alexa było czystą przyjemnością, wiele razy śmiałam się pod nosem, a moje serce topniało. Do połowy książki. Bo później Casey McQuiston totalnie odleciała i to, niestety, w złym kierunku.

Najpierw trzeba jednak nadmienić, że niektórym recenzentom oberwało się za krytykowanie tej książki. Tak, pisano, że są homofobami, tylko dlatego, że skrytykowali książkę, w której pojawia się relacja między dwoma mężczyznami. Nie zamierzam wychwalać książki tylko dlatego, że porusza (bądź co bądź) ważny aspekt społeczny, którym jest akceptacja i tolerancja wobec osób nieheteronormatywnych, bo widzę w niej, niestety, wady. Orientacja bohaterów nie ma dla mnie nic do rzeczy w tym sensie, że skrytykowałabym tę książkę tak samo, gdyby była w niej przedstawiona relacja kobiety i mężczyzny. To tak na marginesie.

Wiele osób twierdzi, że w Polsce ta książka zbiera tak słabe recenzje, bo… jest źle przetłumaczona. Faktycznie, znalazłam kilka niefortunnych fragmentów, ale ogólnie nie zgadzam się z tym. Red, White & Royal Blue jest po prostu słabe pod względem fabularnym i konstrukcyjnym. Tak jak w pierwszej połowie była to urocza i zabawna powieść, tak w drugiej… po prostu nie. Po pierwsze: miałam wrażenie, że większość scen łóżkowych było zapychaczem. Wiele z nich nic nie wnosiło do fabuły poza tym, że były i w ogóle uwu. Lepiej byłoby poświęcić ten „czas antenowy” na opisanie uczuć bohaterów, ich przemyśleń, wątpliwości. Albo po prostu na rozbudowanie postaci drugoplanowych. Po drugie okoliczności zbliżeń między Henrym i Alexem wołają o pomstę do nieba. Henry jest smutny, Alex zaczyna go całować, a po wszystkim Henry już nie jest smutny. Magia!

Mój drugi zarzut względem Red, White & Royal Blue jest taki, że ta powieść jest po prostu przesłodzona. Pomijam już infantylne, godne zakochanej po raz pierwszy trzynastolatki, wiadomości, które Henry i Alex ze sobą wymieniają. Poza tym KTO BY SIĘ DOMYŚLIŁ, ŻE… to byłby spoiler. Napiszę to więc inaczej: niektóre elementy są w tej książce przewidywalne do bólu. Ten plot twist był tak mało zaskakujący, że aż mi się zrobiło przykro, że Casey McQuiston poszła na taką łatwiznę. No i oczywiście nikt, ale to NIKT, NIE DOMYŚLA SIĘ, jak to się skończy. Na koniec brakowało mi już tylko „patatajania” na jednorożcu po tęczy w stronę zachodzącego słońca.

Podsumowując, książka była w połowie dobra, w połowie nie, więc jak dla mnie 5/10. Słowem – średniawka.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty